Kruchta

Mówiła do mnie, a ja nie rozumiałam ani słowa. Stąd szybko domyśliłam się, że to Ukrainka. Kiedy w środowy wieczór weszła do przedsionka mojego parafialnego kościoła, wzięłam ją po prostu za Polkę, która w drodze z pracy do domu, z dużą torbą wypchaną jakimiś rzeczami, chciała przez chwilę odetchnąć sakralną atmosferą.


*


Podczas pandemii przyzwyczaiłam się do uczestniczenia w Mszy Świętej z pozycji kruchty. Siedząc przy wejściu na niewielkiej wolnostojącej ławeczce bez klęcznika, ustawionej w kąciku w załomie jednej ze ścian, mogłam pozwolić sobie na niezakładanie na twarz męczącej maseczki. Z czasem ławeczkę docenił mój kręgosłup, a jeszcze potem nogi, którymi mogłam swobodnie manewrować, na przykład wyciągając je do przodu i robiąc małą gimnastykę dla usprawnienia krążenia.


Przez oszklone drzwi dobrze widać wnętrze kościoła, przez głośnik dochodzi głos celebransa i śpiew intonowany przez organistę, w przedsionku znajdują się dwa religijne artefakty, które spełniły ważną rolę na mojej drodze duchowego rozwoju, więc nie czuję w tym wejściu do świątyni liturgicznego wyobcowania. Potrafię też na tyle skupić się duchowo, że podczas trwającej celebracji nie przeszkadzają mi przemieszczające się przez przedsionek osoby wchodzące lub wychodzące z kościoła.


Od jakiegoś czasu widzę w kruchcie modlącą się młodą kobietę, której panujący tutaj ruch również wydaje się nie przeszkadzać, a która w odróżnieniu od innych osób, na ogół automatycznie wykonujących ruchy nakazane liturgicznymi przepisami, modli się bardzo głęboko, na co wskazuje cała jej sylwetka, którą wyraźnie mogę obserwować ze swojej ławeczki, jako że ona również zawsze zasiada w jednym miejscu, bezpośrednio przed moim kącikiem. Wiem, że przeżywa Eucharystię bardzo świadomie, gdyż czasami wyłamuje się ze schematu, i wtedy, kiedy wszyscy wstają, ona klęka, cała zatopiona w modlitwie, a zawsze czyni to w bardzo dobrze wypunktowanych momentach liturgii, duchowo szczególnie istotnych, czyli - nieprzypadkowo.


Kiedyś w ławeczce przed rozmodloną zasiadła jakaś para z pieskiem leżącym przez cały czas u ich nóg. Kiedy więc kilka miesięcy temu zatrzymała się u mnie znajoma podróżująca ze swoją psią towarzyszką, której nie można było zostawić samej w mieszkaniu na czas naszego wyjścia do kościoła, wiedziałam, co mamy zrobić, a umieszczona w moim kąciku Mini nie przyniosła nam w kościele wstydu.


Czasami podczas Mszy wchodzi do kruchty na kulejących nogach mój dawny znajomy [Zaułek Stanisława] i oparty przy wejściu o starą chrzcielnicę czeka, kiedy będzie mógł zasiąść przed świątynią z kubeczkiem wyciągniętym po datki. Z radością odnotowuję, że od wielu lat nie czuć już od niego odoru butaprenu.


*


Wczoraj natomiast pojawiła się w kruchcie wspomniana na wstępie zwykła kobieta z wypchaną rzeczami torbą. Najpierw zatrzymała się przy drzwiach, potem przesunęła się na środek kruchty i stojąc nieruchomo przez oszklone drzwi uważnie obserwowała modlące się wewnątrz zgromadzenie. Po dobrych kilku minutach, ruszając z powrotem do wyjścia i mijając mnie, coś do mnie powiedziała, czego w pierwszym odruchu w ogóle nie zrozumiałam.


Czasu na rozmowę nie było, gdyż ja z kolei już wstawałam ze swojego miejsca, żeby udać się w głąb kościoła, w celu przyjęcia Komunii Świętej. Zorientowałam się, że chodzi jej o modlitwę za Ukrainę. Pokazałam jej, gdzie może w zakrystii zamówić intencję Mszy Świętej, na co po ukraińsku odpowiedziała skrótowo: - My żegnamy się inaczej – i wykonała ruch ręką od prawego do lewego ramienia. Kiedy powiedziałam coś o parafii prawosławnej w moim mieście, zrobiła kwaśną minę i machnęła tylko ręką: - Tutaj - dodała.


Chciałam jej wyjaśnić, gdzie jest parafia greckokatolicka, ale nie było już na to czasu, więc tylko spytałam: - Ja mam modlić się za Ukrainę? - Tak - z prośbą w głosie kiwnęła głową: - Za Ukrainę i ukraińskich żołnierzy. - Odpowiedziałam, że to robię i dalej będę robić, i podążając do przyjęcia Komunii Świętej pożegnałam się z nią pokazując wymownie kciuk zwrócony w Niebo. Odpowiedziała mi takim samym pewnym gestem. I wyszła z kościoła.


*


Każde z moich Rodziców zmarło we wrześniu, a ja od lat w tym właśnie miesiącu, w duchowo bliskie mi Święto Podwyższenia Krzyża Świętego, zamawiam jedną wspólną intencję Mszy Świętej za Nich oboje. Właśnie wczoraj, kiedy zamieniłam te kilka słów ze wspomnianą kobietą, Kościół w intencji moich Rodziców modlił się w naszej parafialnej świątyni, która była już tłem moich paru dawniejszych notek [Tak się nie robi] [Milczenie w sieci]. Jeśli natomiast idzie o Ukrainę, modliłam się w intencji tego kraju z całym Kościołem, ale nie pamiętam, żebym w prywatnej modlitwie poświęcała ukraińskim sprawom specjalną uwagę, chociaż w wymiarze politycznym w obecnym konflikcie wojennym zdecydowanie popieram Ukrainę. Wczoraj prośba tamtej przypadkowej kobiety weszła do mojej duszy tak płynnie, jak ostry nóż potrafi płynnie wchodzić w miękkie masło. I ogarnął mnie głęboki pokój. Porównania z nożem użyłam świadomie. Tak było.

 

 

.