Spacer z Duchem

Ważne w mieście persony wygłaszały kolejne mowy pogrzebowe nad otwartym grobem, a mnie przyszło na myśl, że chociaż nie należę do kręgu tych ważnych person, byłabym osobą bardzo właściwą do publicznego pożegnania zmarłej nauczycielki, bowiem jak nikt z przemawiających miałam okazję obcować z nią na wielu płaszczyznach: jako jej uczennica i wychowanka, jako gospodyni klasy, której zmarła była wychowawczynią, a potem jako jej koleżanka, kiedy po studiach wróciłam do mojego miasta i do mojego dawnego ogólniaka – do pracy. W końcu, podczas zjazdu z okazji którejś rocznicy istnienia szkoły, miałam okazję przejść z moją dawną polonistką na ty.

 

MOTYWY PRZEWODNIE


Przemawianie publiczne nigdy nie stanowiło dla mnie problemu, więc na pewno zrobiłabym to dobrze, ale stojąc tam na cmentarzu cieszyłam się, że nikt nie wpadł na pomysł zaangażowania mnie do któregoś z przemówień, jako że nie wiedziałabym, co chciałabym powiedzieć, chociaż na brak słów na ogół nie mogę narzekać. Na pewno we wspomnieniu o zmarłej wyszłabym od jakiegoś cytatu, od jakiegoś incydentu - ale od którego? Czy od tego, kiedy w maturalnej klasie, skonfliktowana z moimi rodzicami, mieszkałam przez pewien czas poza domem, a moja wychowawczyni nie robiła z tego problemu, jedynie od czasu do czasu pytając mnie w przelocie: - Gdzie, Alu, teraz mieszkasz? - Czy może od tego, że kiedy moi rodzice skarżyli się na problemy ze mną, usłyszeli w odpowiedzi z ust dyrektora mojego liceum: - Musieliście państwo popełnić jakiś błąd wychowawczy.- A kiedy skarżyli się, że ja nie czytam żadnych lektur na lekcje polskiego, moja wychowawczyni polonistka odpowiedziała spokojnie: - Taki charakter. - i dalej stawiała mi piątki [Taki charakter].


W mowie pogrzebowej pewnie nie wracałabym do incydentu z pierwszej klasy liceum, kiedy pewnego dnia z ust pani profesor dowiedziałyśmy się - byłam w klasie żeńskiej [Stalowe magnolie] - że całość klasy należy do ZMS, i że nie ma na ten temat dyskusji [Felix culpa]. Jednak zarówno lekcje polskiego, jak też lekcje wychowawcze były raczej wolne od bieżących akcentów politycznych. Nasza wychowawczyni czasami sprawdziła, czy tarcz szkolnych nie przypinamy do rękawa jedynie na szpilkę lub agrafkę, oraz czy w zimie nosimy ciepłe galotki. Prawdę powiedziawszy, innych typowych działań wychowawczych nie zapamiętałam, chociaż pewnie były realizowane, ale bez ostentacji.


GRZESZNICA


Najważniejszy był język polski, jednak lekcje również miały bardzo zrównoważony charakter. Czasami był to wykład naszej nauczycielki, zawsze bardzo treściwy, świetnie podany - z głowy, bez jakiegokolwiek konspektu czy notatek. Po prostu wchodziła do klasy, stawała na katedrze i zaczynała mówić. Czasami wywołane do odpowiedzi uczennice miały referować - zawsze z miejsca w ławce, nigdy przy tablicy - ten czy inny temat, a reszta robiła z tego notatki [Obolale serca]. W klasie maturalnej natomiast wyznaczone osoby pisały i wygłaszały duże referaty przeglądowe, podsumowujące dotychczas zdobytą wiedzę. Poza tym moja nauczycielka przez wiele lat prowadziła: kółko polonistyczne, które było przede wszystkim miejscem dyskusji, i w którym czasami uczestniczyłam, oraz kółko teatralne, w którym nie uczestniczyłam, a z którego przez lata wyszło kilku późniejszych zawodowych aktorów.

Tak jak nasze lekcje pozbawione były wyraźnych akcentów politycznych, chociaż już nie patriotycznych, jako że pani profesor była cichą fanką okresu romantyzmu, tak samo nie przypominam sobie jakichś wyraźnych akcentów pro- lub anty-religijnych, poza analizowanym oryginalnym staropolskim tekstem Bogurodzicy, będącej jednocześnie chyba jedynym wierszem, którego w ramach pracy domowej nauczyłam się wtedy na pamięć. Tym bardziej zadziwiły mnie jej słowa, kiedy około 30 lat po maturze wpadłyśmy na siebie na ulicy, i kiedy moja dawna wychowawczyni usłyszawszy o całkiem nowym w moim życiu, bardzo silnym motywie - powołaniu do klauzurowego życia kontemplacyjnego [Być mniszką] - powiedziała przy pożegnaniu: - Módl się za mnie, grzesznicę. - Była to prośba tyleż sympatyczna, co zastanawiająca, jako że nie przychodziło mi do głowy, czym mogła aż tak nagrzeszyć ta samotnie żyjąca, raczej drobna, w tradycyjny sposób elegancka kobieta, bardzo powściągliwa w stylu bycia, jednak z dużą dozą delikatnej kokieterii oraz ironii, również w stosunku do siebie praktykowanej. Tak więc jej potencjalne wielkie grzechy odłożyłam na półkę, biorąc tę uwagę za typową autoironię, natomiast prośbę o pamięć w modlitwie, czyli o pamięć przed Panem Bogiem, potraktowałam całkowicie nie ironicznie.


DZIEŃ POGRZEBU


Kiedy więc przyszedł dzień pogrzebu mojej polonistki, nie wyobrażałam sobie, że nie zmobilizuję się do pójścia na bardzo poranną Mszę żałobną sprawowaną w intencji jej duszy. Okazało się, że dobrze zrobiłam, bo byłam jedną z bardzo nielicznych osób obecnych w kościele. Ponieważ inni obecni zajęli miejsca w tylnych ławkach, ja zasiadłam w ławce pierwszej, zajmując miejsce tradycyjnie rezerwowane dla najbliższych zmarłej osoby. Wiedziałam, że moja nauczycielka nie ma bliskiej rodziny, a dalsza mieszka daleko. Znałam osobę od lat z nią rodzinnie zaprzyjaźnioną, ale nie spostrzegłam jej wśród obecnych w kościele. Zastanawiałam się więc, kto i dlaczego zamówił tę Mszę: czy taka była wola zmarłej, czy była to inicjatywa od niej niezależna, gdyż zupełnie nie kojarzyłam mojej wychowawczyni z jakąkolwiek formą religijności.


Na cmentarzu okazało się, że pogrzeb miał również charakter katolicki, a uczestniczyło w nim dwoje dalekich najbliższych zmarłej, którzy w krótkiej rozmowie po zakończeniu ceremonii potwierdzili, że ich ciocia nie była zbyt wylewna, i że niewiele o sobie im mówiła. Tak więc niewiele z tej rozmowy dowiedziałam się o mojej byłej nauczycielce. Podobnie jak z wcześniejszych przemówień nad trumną. W wielu słowach powiedziano bowiem głównie to, co wiedziałam, albo raczej bardziej czułam, i na co trudno byłoby mi samej znaleźć słowa, chociaż - jak wspomniałam - słów na ogół mi nie brakuje.


STYPA DLA DWÓCH


Dzień był bardzo ładny, rześki i słoneczny. Na cmentarzu spotkałam grono koleżanek z mojej klasy, jak również grono naszych dawnych nauczycieli, z którymi po studiach miałam okazję przez kilka lat pracować już jako ich koleżanka. Jako że pogrzeb miał miejsce w godzinach przedpołudniowych, zaproponowałam dziewczynom z klasy, żeby pójść gdzieś na kawę, ale tylko jedna z nich miała czas i ochotę - ta, z którą obecnie mam chyba najbliższy kontakt, a która kilka lat temu wyznała mi, że w czasach ogólniackich mnie nie lubiła, bo ja zawsze miałam coś do powiedzenia, a do tego jako gospodyni klasy kazałam jej czasami coś zrobić. Prawdę powiedziawszy, obecnie to ona pełni spontanicznie rolę gospodyni dawnej klasy i od czasu do czasu każe reszcie przychodzić na spotkania z tej czy innej okazji, i zawsze ma wtedy coś do powiedzenia. I to ona kilka dni temu obdzwoniła klasę z wiadomością o śmierci i pogrzebie naszej prawie już stuletniej dawnej wychowawczyni. I chwała jej za to!


Poszłyśmy więc na dwuosobową stypę z kawą i ciastkiem, potem na długi spacer po mojej części miasta, której moja koleżanka za dobrze nie zna. Pokazałam jej więc, gdzie ostatnio, bardzo blisko naszego dawnego ogólniaka, mieszkała nasza dawna wychowawczyni. Dużo mówiłyśmy o niej, o indywidualnych z nią doświadczeniach każdej z nas. Długi to był spacer, a jednak po rozstaniu z koleżanką nie chciałam wcale wracać do domu. Chodziłam więc nadal, nie tyle myśląc o osobie, którą tego dnia żegnaliśmy na cmentarzu, co w pewien sposób niosąc jej obecność w sobie. Było mi dobrze i słonecznie.


Miałam wrażenie, że ten wspólny spacer bez słów zaczął się wcześnie rano, kiedy w pustawym kościele zajęłam miejsce przeznaczone dla najbliższych zmarłej. Może więc o tym mogłabym w swojej potencjalnej mowie pogrzebowej powiedzieć: o bardzo poważnym zadośćuczynieniu dawnej, rzuconej w locie prośbie o modlitwę? A może jeszcze inny wątek stanowiłby dobry punkt wyjściowy do przemówienia: to moja wychowawczyni polonistka skierowała mnie na ścieżkę zawodową. W klasie maturalnej spytała, o jakich studiach myślę, a kiedy usłyszała, że albo o polonistyce, albo o anglistyce, bez namysłu powiedziała: - Jeśli masz taki dylemat, wybierz anglistykę. To lepsza perspektywa pracy. - Tak więc zarabiam na życie w języku obcym [Poemat dydaktyczny], natomiast w języku polskim wyżywam się na tym blogu. Amen.



30 czerwca 2022



.