Pakuję się

W tamtą sobotę - wiele lat temu - pokazałam pewnemu jedenastolatkowi swoją piwnicę, którą był zachwycony, jednocześnie obiecując mu, że następnego dnia wybierzemy się na zwiedzanie strychu, na co także wykrzyknął z zachwytu, co zresztą nie wywołało mojego zdziwienia, gdyż będąc w jego wieku, czy jeszcze wcześniej, również doceniałam tajemniczy urok tych dwóch kondygnacji dużej secesyjnej kamienicy w śródmieściu, w której mieszkam od urodzenia [Baby boom], a co krótko mówiąc oznacza, że w tamten weekend mieszkałam w niej już od pół wieku.


*


Tak jak wtedy, również teraz postanowiłam zająć kogoś zwiedzaniem zakamarków mojego domu. Obecnie wypadło na pewnego trzydziestolatka - Pana P., młodego pracownika poważnej instytucji, który pomógł mi pozbyć się z mieszkania połowy zgromadzonych w nim książek, a zobaczywszy przy okazji piwnicę, z której wyniósł sześć pudeł pozostałości po prowadzonej przeze mnie dawno temu specjalistycznej księgarni, zafascynowany obiecał pomóc mi odgracić to pomieszczenie do końca. Dodał, że będzie czuł się jak archeolog odkopujący czyjąś historię spod warstw przedmiotów nagromadzonych przez lata w piwnicy.


Prawdę powiedziawszy, Pan P. podobnie zachował się dwie kondygnacje wyżej, w moim mieszkaniu, kiedy wybierałam przy nim książki do oddania do instytucji, w której Pan P. pracuje, upoważniając go jednocześnie do odłożenia dla siebie tych, które go osobiście zainteresują, gdyż wiedziałam, że jest wielkim fanem tychże. Z wykształcenia i zamiłowania historyk, chłonął nie tylko szczegóły zabytkowych pomieszczeń zabytkowej kamienicy, którą dotychczas znał jedynie z zewnątrz, a której charakteru wnętrza mógł się tylko domyślać, ale również pochłaniał szczegóły mojej historii rodzinnej.


Specjalną uwagę Pana P. przyciągnęły dwie z wyeksponowanych na półkach fotografii rodzinnych. Były to zdjęcia dwóch Ojców: mojego oraz mojej Mamy. Patrząc na osoby na zdjęciach Pan P. wchodził w wyobraźni w ich świat, na podstawie ubioru czy wyglądu próbował domyślić się ich historii, słuchał moich wyjaśnień, zadawał pytania, umieszczał osobistą historię każdego z moich bliskich na tle historii szerzej pojętej.


*


Bardzo różniła się ta wizyta od wcześniejszej wizyty zawodowego handlarza książkami, któremu próbowałam odsprzedać część swojego zbioru, i z którego usług zrezygnowałam po pierwszej próbie, ze względu na jej bezduszność zarówno w podejściu do książek, jak też do sprawy rozliczenia się za nie. Moja zryczałtowana wycena kilkuset książek – było wśród nich sporo wydawnictw albumowych w bardzo dobrym stanie – była bardzo niska, wręcz symboliczna. Kiedy jednak zaproponowano mi – z łaski – dwadzieścia procent tej kwoty, czyli 20 groszy za egzemplarz, wiedziałam, że reszty zbioru przeznaczonego na oddanie w dobre ręce już tam nie przekażę i znalazłam inne rozwiązanie, bez rozliczeń pieniężnych, za to – jak miało się okazać – z „dusznym” podejściem do sprawy.


Dlaczego oddaję książki? Od pewnego czasu sukcesywnie przygotowuję się do odejścia w inne rejony istnienia, starając się ułatwić zadanie tym, którzy będą musieli porządkować po mnie moje ziemskie sprawy. I tak część zgromadzonych przedmiotów oddałam znajomym posiadającym do zagospodarowania większe przestrzenie mieszkalne niż ja. Innym z kolei oddałam żeliwne garnki różnego rodzaju, ponieważ wiem, że u nich dużo się pichci, a ja już nie mam siły dźwigać tych wspaniałych naczyń. Prawdę powiedziawszy, wagowy ciężar wydawnictw książkowych stał się również istotną pierwszą przesłanką do ich oddania komuś o większej sile w dłoniach (tak jak poczynione w książkach moje odręczne notatki stały się absolutną przesłanką do zatrzymania takich książek przy mnie). Jednak nikt z moich znajomych ceniących, czytających i kiedyś gromadzących książki, nie był zainteresowany powiększeniem swojej kolekcji, a wręcz przeciwnie – niektórzy chętnie pozbyliby się ich części.


trzeba te półki zatrzasnąć zapomnieć / nie straszyć / przypadkowych przechodniów – tak na swoim blogu podsumowała nostalgiczną kwerendę po własnym księgozbiorze poetka Ewa Filipczuk. Ja też bałam się tego - owej przypadkowości przechodniów po moich książkach. Ewa Filipczuk przekopuje półki zakurzone od książek / znajduje imiona i piórko na wadze / naprzeciw serca [całość tutaj]. Ja z kolei odnajduję w każdej ze swoich książek przede wszystkim własne nazwisko poprzedzone inicjałem imienia, którym to podpisem znaczyłam przy pomocy ołówka każdą posiadaną książkę. Ponieważ nie mam ani ochoty, ani siły na usuwanie setek swoich autografów, rozdaję je wraz z książkami. Być może ktoś taki jak Pan P. zatrzyma się kiedyś nad wężykiem liter w podpisie i spróbuje w wyobraźni przeniknąć, kim była osoba, do której wcześniej należała trzymana w dłoniach publikacja, przez co on/ona stanie się przechodniem mniej przypadkowo przechadzającym się po resztkach dawnego księgozbioru [Księgobranie].



30 czerwca 2022

 

 

.